Gwieździste niebo
Wiosenne przebudzenie po krakowsku to między innymi rekomendacje Michelina. Pewne emocje wraz z nominacjami opadły już niczym kurz i pył po zimie. W porównaniu z latami poprzednimi jakoś już coraz mniej ikry wokół tej magicznej naklejki. I to chyba najzdrowsze podejście. Faktem dokonanym jest, że Sztućce rekomendujące rozdane, witryny restauracji obklejone. Ale wielki gastronomiczny świat rządzi się swoimi prawami i długo jeszcze będziemy musieli cieszyć się wewnętrzną przedsionkową ligą rankingową.
Z decyzjami przewodnika zgadzać się nie musimy, pogląd można sobie wyrobić na własnym podniebieniu. Pani Redaktor krakowskiej gazety pytała mnie, czy czuję się wyróżniony, że restauracja otrzymała rekomendację w postaci dwóch sztućców. Czy zmieni to moje dotychczasowe kulinarne życie? Naciąganie rozmowy w stylu „kiedy gwiazda panie Rafale” wręcz mnie rozbawiło. Ale cóż, jeśli trzeba budować pozytywne relacje i emocje, budowałem je w samych pozytywach do końca. Z racji chociażby sporej różnicy wieku, pochodzimy z innych planet, na których gastronomia postrzegana jest w nieco inny sposób.
A skoro mowa o gwiazdce, to pojawiła się kolejna na mapie Krakowa. Nawet bym nie wiedział, gdyby nie pewien dostawca, który drżącym głosem oznajmił mi, że pani Gessler otwiera restaurację. - To Pan nie wie? Usłyszałem. Niedaleki czas po panu Gessler przybywa pani Gessler . Świetnie. Niech przybywa, niech kolejny wizjoner zbawi krakowską gastronomię. Niech hipnotyzuje swoją wiedzą. Szkoda tylko, że Wenzl, jedna z najstarszych i najładniejszych restauracji z tradycjami, dokonała przemiany „z duchem czasu” na coś, czego nie chciałbym określać.
Restauracyjny skłon
Ogólnie nie mam nic do brytyjskiej kuchni – english breakfast, pudding, tradycja five o'clock - jako człowiek ciekawy świata cenię tradycje i do miejsc, które planuje odwiedzić podchodzę z szacunkiem.
Pewien brytyjski bulwarowiec doniósł ostatnio, że Kraków to jeden wielki, nasycony domami publicznymi burdel. Przyznając mimochodem, że z zabytkami, z hejnałem trąbiącym i przeszkadzającym co godzinę, ale burdel. A jakby tego było mało, z inwazją kleszczy w strefie poza miejskiej. W temacie burdeli jestem cienki i wiedzę mam nikłą. Więc się nie wypowiem. W gronie moich przyjaciół tworzących lożę szyderców przemierzamy jedynie gastronomiczne miejsca - ku naszej uciesze, i niech tak zostanie. Artykuł niestety omija temat w stylu „gdzie zjeść” - być może dla redakcji wszystko jest niejadalne i nie warto poświęcać temu tematowi ogólnie uwagi. Mimo wszystko Kraków daje „trochę” możliwości i przeciętny mieszkaniec Wyspy powinien to wiedzieć . Może do tradycji angielskiego humoru należy przywdzianie dziwnych szat, zalanie się w trupa, recytowanie wulgaryzmów i czasami publiczne obnażanie dla zabawy (do zaobserwowania na Starym Mieście). Stało się, jak się stało - Kraków jest bazą i coraz częściej oazą dla wesołej grupy turystycznej hordy, gdzie pozwala się powoli na wszystko. Trudno tylko zrozumieć, gdzie jest granica tolerancji i dobrego smaku. Niestety nadal w ogólnej opinii, nie tylko jakiejś gazety z Wysp, jesteśmy zaściankowym krajem Europy Środkowo-Wschodniej.
Za niedługą chwilę krakowskie puby, restauracje i kawiarnie wokół Rynku rozpoczną festiwal angielskiego jedzenia, wchodząc bez wazeliny angielskim turystom w przysłowiową „szynkę” … Byle tylko dostosować się do realiów, wymogów i zadowolić - tolerując wszystko po drodze i nie urazić angielskiej dumy. A później, przeglądając prasę, będziemy szukali namiastki pochwał jakimi jesteśmy wspaniałymi gospodarzami . Za wszelką cenę.
----------
Niestety sama prawda, przerysowana ale prawda.
Choć jakby dostosowywanie się do potrzeb Wyspiarzy polegałoby na lepszej dostępności jagnięciny z sosem miętowym to nie miałbym nic przeciwko temu ;)